Gehenna, którą oprawca zgotował psu jest nie do opisania. Kat nie miał litości. Zmasakrował pyszczek małego kundelka łopatą.
– Jego życie udało się uratować, ale było ono dalekie od komfortu. Nosek bez kości opadał na szczękę, więc Salvador miał problemy z oddychaniem. Pokłosiem tych obrażeń była też wysunięta szczęka – wspomina Aleksandra Czechowska, wieloletnia działaczka opolskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i obrończyni praw czworonogów. – Dla mnie on był uroczy i zakochałam się w nim od pierwszej chwili.
Gdy wybuchła wojna, z Ukrainy do Polski zaczęły trafiać psy rasowe i za nie ludzie byli gotowi płacić grube pieniądze. Z kundelkami było trudniej, a piesek specjalnej troski, taki jak Salvador, nie miał praktycznie żadnych szans na rodzinę.
- Dlatego stworzyłam mu dom tymczasowy, licząc się z tym, że on zostanie ze mną na zawsze – przyznaje opolanka.
Aleksandra Czechowska nie potrafi nawet zliczyć, ile razy publikowała ogłoszenia, wierząc, że ktoś jednak pokocha 6-letniego dziś kundelka. Jego historia wzruszała, ludzie współczuli mu, ale długo nie znalazł się nikt, kto dałby mu dom.
– I wtedy pojawiła się Julka, wówczas studentka weterynarii z Wrocławia – wspomina pani Aleksandra. – Dzięki jej zaangażowaniu Salvador przeszedł operację rekonstrukcji przewodów nosowych, która znacząco poprawiła jego komfort życia. Opieka nad nim kosztowała ją mnóstwo cierpliwości i wyrzeczeń, ale trudno o lepsze zakończenie tej historii.
Julia Stasiak, bo to do niej trafił Salvador, nie jest dzisiaj w stanie wyobrazić sobie życia bez kundelka z charakterystycznym pyszczkiem.
- Początkowo Salvador słabo znosił rozłąkę, dlatego towarzyszył mi na dyżurach – mówi świeżo upieczona lekarz weterynarii. - Aż trudno mi uwierzyć, że psiak, który doświadczył ze strony człowieka strasznego cierpienia, potrafi być tak ufny i kochający. Ani przez chwilę nie żałowałam decyzji o adopcji.
Historia Maszy jest inna. Suczka miała dom, ale gdy jej bliscy postanowili uciekać przed wojenną zawieruchą, nie mogła pojechać z nimi.
– Zdesperowani ludzie przywiązywali swoje pupile do ogrodzeń, wierząc, że ktoś je uratuje, bo w pociągu nie było miejsca dla zwierząt – wspomina Aleksandra Czechowska. – Masza została zabrana przez organizację prozwierzęcą i tak trafiła do Polski. Cierpiała na parwowirozę, która w wielu przypadkach kończy się śmiercią, ale uznałam, że nie pozwolę jej odejść bez walki. Było warto, bo sunia wyszła z choroby. Zrządzeniem losu było, że dawna pani odnalazła ją dzięki ogłoszeniom, ale nie mogła zabrać do wynajętego mieszkania. Zależało jej natomiast, by trafiła do kochającego domu.
Ten znalazł się w zupełnie nieoczekiwanych okolicznościach. – Moja siostrzenica wyprosiła, żeby Masza zamieszkała z nimi przez kilka dni. Jej rodzice nie byli przekonani, bo nigdy nie mieli w domu psa – opowiada społeczniczka z Opola. – Szybko okazało się, że moja siostra i jej rodzina zwariowali na punkcie Maszy. Szwagier, po powrocie z pracy, rzuca się na kolana, by się z nią przywitać. Moja siostrzenica śpi z nią w jednym łóżku, a na urodziny przygotowała dla niej mięsny tort. Dla mnie te dwie historie to kolejny dowód, że nawet najtrudniejszych przypadków nie należy odpuszczać bez walki.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?