Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Tu nie ma alarmów i rakiety nie latają nad domami". Rozmowa z Iryną Suprun, która uciekła z Ukrainy

Wawrzyniec Rozenberg
www.photo.unian.info
"Marzę, żeby zakończyła się wojna w Ukrainie, żebym mogła wrócić z córką do naszego mieszkania na piątym piętrze w Browarach". Z Iryną Suprun, którą los rzucił z północnej części Ukrainy do Juszkowa, rozmawia Wawrzyniec Rozenberg.

Tu nie ma alarmów i rakiety nie latają nad domami

WR: Jak się pani czuje w Juszkowie?

- Pan Edward przygarnął nas pod dach swojego domu w Juszkowie. Jest tu pięknie i spokojnie. Właściciel nam sprzyja, a my staramy się nie być dla niego zbytnim ciężarem. Gotuję dziś na obiad mięso w warzywach z kaszą. Edward chwali nasze przyrządzanie potraw. Jest nas tu w sumie pięć osób z Ukrainy, w tym ja z córeczką Marianną, która już chodzi do pierwszej klasy Szkoły Podstawowej w Straszynie. Tu nikt nie włącza syren i nie siedzimy godzinami w piwnicach. Polacy są dla nas życzliwi. Formalności w Urzędzie Gminy Pruszcz Gdański załatwiliśmy bez kłopotów. Mamy numery identyfikacyjne i konta w banku. Od początku wojny córka była zestresowana, ale w polskiej szkole czuje się dobrze i często uśmiecha się szczęśliwa. W gminie dano nam odzież, buty i żywność.

Czy wojna, rosyjskie czołgi na ulicach ukraińskich miast, bomby spadające na osiedla, szpitale i szkoły były dla Pani zaskoczeniem?

- Było napięcie i dużo się mówiło o planowanej napaści wojsk rosyjskich na Ukrainę. Liczyłam jednak, że to się skończy na pokojowych rozmowach. Nie przewidywaliśmy, że na nasze miasto będą spadać bomby. Stało się inaczej. 23 lutego wieczorem poszliśmy spać niczego złego się nie spodziewając. O godzinie 5 nad ranem usłyszeliśmy huk, aż nasz budynek się zakołysał. Po nim drugi i kolejne wybuchy. W sumie na obrzeża prawie stutysięcznego miasta spadło wtedy pięć dużych bomb. Zabraliśmy szybko ciepłe ubrania, pieniądze oraz dokumenty i z mężem oraz córeczką wybiegliśmy na ulicę. Dym i kurz jeszcze nie opadł. Na chodnikach przed blokami stało wiele osób, ale nie było paniki. Za to wiele niepewności i strachu. Nasza córeczka była bardzo przestraszona i płakała. Dzieci najbardziej przeżywają tak trudne chwile. Mer miasta zarządził, żeby w razie alarmu chronić się w piwnicach i schronach. Było kilka alarmów tego dnia i nikt z nas nie zapomni godzin niepewności, spędzonych w piwnicach, gdzie byliśmy całkowicie bezradni i bezbronni. Po wyjściu z piwnicy ludzie poszli do sklepów zrobić zapasy i do bankomatów po pieniądze. Po kaszę i chleb utworzyły się kolejki, co jest zrozumiałe w chwilach tak wielkiej niepewności. Po południu dowiedzieliśmy się, że nasza armia walczy i nie dopuszcza wojsk rosyjskich najeźdźców do centrum miasta Browary. Chociaż są tak blisko. Około dziesięć kilometrów. Godzinami słychać było odgłosy strzelaniny.

Jak przebiegały kolejne dni tej wojny w Browarach?

- Podobnie, jak na początku. Alarmy, syreny, siedzenie w piwnicach, odgłosy walk i niepewność. Co z nami będzie, gdy wroga armia rosyjska wkroczy do centrum miasta. Większość zakładów wstrzymało produkcję, więc już nie chodziliśmy do pracy. Szkoły zostały zamknięte. Czynne były sklepy, apteki i szpitale.

Kiedy zdecydowała się Pani na opuszczenie domu, ucieczkę od wojny?

- Najgorszy był widok naszej córki trzęsącej się ze strachu przy każdym alarmie, gdy z mężem nie mogliśmy jej pomóc, ani nic jej wytłumaczyć. Po ponad dwóch tygodniach strachu i niepewności. 13 marca wyjechaliśmy z córeczką autobusem do Kijowa, a dalej pociągiem, do Tarnopola, Lwowa, Przemyśla, Warszawy i na koniec do Tczewa. Do domu pana Edwarda w Juszkowie dojechaliśmy 16 marca rano. Jeszcze przez kilka pierwszych dni w Polsce baliśmy się bombardowań. Podróż pociągiem też nie była bezpieczna, ale nas szczęśliwie nie ostrzeliwano. Po wyjeździe z Kijowa, gdzieś na małej stacyjce czekał oddział rosyjskich żołnierzy wziętych do niewoli. Pomimo tylu krzywd, jakie nam zadano, było mi ich żal. Oni idąc na wojnę z Ukrainą wykonywali rozkazy i nie mogli się sprzeciwić. Wiele rodzin jest mieszanych. Po jednej i drugiej stronie granicy mieszkają bracia i siostry. Jak kogo rzucił ślepy los. Ta wojna jest niepotrzebna ani im, ani nam. Tylko cierpienie i strach. Dobrze, że nasz prezydent zapowiada ludzkie traktowanie rosyjskich jeńców. Na północy naszej ojczyzny, również w naszych Browarach wielu mieszkańców mówi lepiej po rosyjsku niż po ukraińsku. My w domu mówiliśmy jednym i drugim językiem, ale jesteśmy Ukraińcami.

Czy wasze mieszkanie na piątym piętrze w Browarach jeszcze stoi? Czy ma Pani jakieś informacje, co się tam dzieje?

- Odbieram kilka telefonów od męża, który tam został i od znajomych. Tam się wiele nie zmieniło. Rosjanie nie decydują się na naloty na nasze domy, a nasi żołnierze nie dopuszczają najeźdźców do miasta. Jeszcze, gdy byłam w domu, nad Browarami nasi zestrzelili jakąś większą rakietę. Odłamki spadły na fabrykę chemiczną. Baliśmy się, żeby nas nie potruły dymy z płonących magazynów chemicznych.

O czym pani marzy?

- Bardzo bym chciała, żeby jak najszybciej zakończyła się wojna w Ukrainie, żebym mogła wrócić z córką do męża, do naszego mieszkania na piątym piętrze w Browarach. Nigdy nie zapomnę dobroci pana Edwarda, u którego obecnie mieszkamy i życzliwości wszystkich Polaków, którzy nam pomagają.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pruszczgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto