Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tak żyło się na Żuławach ponad 70 lat temu. Pola były zalane, a plony niszczyła plaga myszy. Tak dziennikarze widzieli powiat dekady temu

Anna Szade
Anna Szade
Źródło: książka "Jesteśmy stąd. Dom na Żuławach"
Jak żyło się na Żuławach ponad 70 lat temu? Znamy to z opisów reporterów "Dziennika Bałtyckiego" z tamtego okresu. Po zakończeniu drugiej wojny światowej cała kraina stała w wodzie. Ale to nie jedyna plaga, bo później osadnicy zmagali się z myszami, które wyjadały zboże. Systematyczna praca dała plony. Z czasem był to prawdziwy spichlerz, a tutejsi rolnicy stali się bohaterami niczym mistrzowie sportowi. Chętnie fotografował się z nimi Edward Gierek, reprezentant szczytów ogólnopolskiej władzy.

Współcześnie zachwycamy się żuławskim krajobrazem, który wiosną żółci się rzepakiem, latem dojrzałymi łanami zbóż, jesienią lśni wilgotną ziemią, a zimą majaczącymi wierzbami wśród płaskich pól. Ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu taki widok mógł być tylko marzeniem.

Żuławy po II Wojnie Światowej były puste i zalane

Żuławy tuż po zakończeniu walk w 1945 r. były kompletnie wyludnione. Zostały też przez Niemców skutecznie zalane. Były miejsca, gdzie szarobura woda sięgała na 1,5 metra.

Reporter "Dziennika Bałtyckiego" relacjonował w grudniu 1945 roku, iż całe połacie ziemi pokrywała zamarzająca woda. Na zatopionych hektarach marnowało się wszystko: ginęła roślinność, gniły drzewa owocowe, niszczały domy, drogi, szosy, wały, tory kolejowe, słupy elektryczne i telegraficzne.

Jak relacjonował dziennikarz, widok był dość jednostajny: "wszędzie woda i woda, z której sterczały rzędy domów". Ponad poziom wody wystawały zniszczone samochody, armaty, części wozów wojskowych. W ten sposób zaśmiecone były nie tylko pola, lecz przede wszystkim rzeki.

Powojenne Żuławy nie były bezpieczne. Grasowali szabrownicy. Często dochodziło do strzelanin. Rzeczywistość nie przypominała planu filmowego znanego widzom serialu „Pan na Żuławach”. Kiedy zaczęło się ocieplać, Żuławy zaczął ogarniać trudny do wytrzymania smród. Wokół pełno było gnijących zabitych zwierząt, prawdopodobnie także martwych ludzi.
To zatopienie Żuław objęło całą nizinno-depresyjną część Żuław Gdańskich, Żuław Wiślanych i Żuław Elbląskich.

Martwa żuławska kraina powoli się zaludniała. Bieda aż piszczała...

Na początku sierpnia 1946 r. wizytował Żuławy Stanisław Mikołajczyk, szef Polskiego Stronnictwa Ludowego, będący zarazem wicepremierem i ministrem rolnictwa. W podróży towarzyszył mu inż. Eugeniusz Kwiatkowski, delegat rządu dla spraw Wybrzeża. Wizytę na tak wysokim szczeblu obowiązkowo relacjonowała prasa. Wiadomo więc, że obaj dygnitarze wsiedli w Gdańsku na pokład statku Mieczysław i drogą wodną udali się na inspekcję.

W drugiej połowie lat 40. ubiegłego wieku spoglądano na Żuławy z nadzieją, ale ich bogactwo wciąż było tylko hipotetyczne.

- Jeżeli jednak chodzi o dzisiejsze możliwości Żuław, to ze względu na zasadnicze braki, powstałe skutkiem wojny, zbiory są bardzo małe. Zerwanie tam i zalanie ogromnych obszarów wodą, ogromne zniszczenie osiedli, całkowita likwidacja inwentarza żywego i brak zaludnienia uczyniły z Żuław kraj zupełnie martwy. Wprawdzie w chwili obecnej dzięki znacznym, poczynionym już, staraniom odpowiednich czynników rządowych i społecznych, dzięki przeprowadzonemu choć w części zaludnieniu repatriantami zza Bugu i przesiedleńcami, kraj ten ożywił się nieco, ale w dalszym ciągu daleki jest od normalnego stanu posiadania, produkcji i ludności. W chwili obecnej Żuławy nie są jeszcze samowystarczalne – czytamy w „Dzienniku Bałtyckim” z początku stycznia 1947 r.

To wszystko dlatego, że depresyjne tereny wciąż nie były osuszone.

Największym nieszczęściem Żuław jest woda. Teren zalany i podmokły wynosił początkowo 120 tys. ha. Po przeprowadzeniu częściowych prac, rezultatem których było odwodnienie 56 tys. ha, pozostało do odwodnienia jeszcze 64 tys. ha – informował 76 lat temu autor tekstu pt. „Woda i myszy” w „Dzienniku Bałtyckim”.

Atak gryzoni. Przez nie plony były niższe

Myszy kojarzą się głównie z legendą o Popielu. Te niewielkie gryzonie niechlubnie zapisały się także w historii Żuław. Osiedlając się na suchym lądzie, żywiły się głównie zbożem, co miało decydujący wpływ na poziom plonów.

Szczególnie dotkliwą i kłopotliwą klęską Żuław, w ogromnym stopniu dezorganizującą gospodarkę rolną, jest plaga myszy. Ta sprawa wymaga jak najszybszego rozwiązania – pisał w styczniu 1947 r. reporter „Dziennika Bałtyckiego”.

Temat omawiany był także na posiedzeniu powiatowej komisji do spraw podatku gruntowego w Malborku. Ustalono, że na skutek katastrofalnego stanu powiatu, spowodowanego klęską gryzoni i chwastów oraz braku siły pociągowej średni dochód z 1 hektara wynosi zaledwie 50 kg żyta. Była to podstawa do naliczania należności, podobnie jak obecnie tzw. hektar przeliczeniowy kształtuje wysokość podatku rolnego.

ZOBACZ TEŻ: Miłoradz. Dawna Wozownia to idealne miejsce na wypoczynek. Czaruje historią i pięknem dawnych Żuław

Żuławskie drogi były w dobrym stanie. Czego brakowało?

Według doniesień prasowych, ze 140 128 ha pól w 1947 r. uprawianych było zaledwie 27 838 ha,
- Bezpośrednio z uprawą związana jest sprawa inwentarza żywego. Na obszarze Żuław powinno pracować 23 340 sztuk koni i powinno być tyleż samo krów. Tymczasem koni jest zaledwie 9733, a krów tylko 7314 sztuk. Brakuje więc 13 607 koni i 16 026 krów. Podobna sytuacja jest z mechaniczną siłą pociągową, bowiem na ogólną potrzebną ilość 400 traktorów, Żuławy posiadają tylko 140. Następnie brak jest ludzi i brak zagród. Na ogólną ilość potrzebnych 50 tys. ludzi brakuje jeszcze 27 tys., a zagród do odbudowy i remontu pozostaje jeszcze 6041 – wyliczał 76 lata temu „Dziennik Bałtycki”.

W tych statystykach, w co pewnie trudno będzie uwierzyć współczesnym zmotoryzowanym, najlepiej wypadały drogi. Spośród 540 km w dobrym stanie było 488 km, czyli do odbudowy pozostawało zaledwie 52 km. Ale dwa lata po wojnie wciąż na odtworzenie czekało 45 mostów i 55 km linii kolejowej.

Futra z Malborka? Pomysł nie został zrealizowany

W archiwalnych wydaniach „Dziennika Bałtyckiego” znaleźliśmy informację z lutego 1947 r. Powiatowe Biuro Rolne w Malborku sprowadzało wówczas dla rolników z powiatu malborskiego 17 gniazd baranów francuskich, 20 gniazd królików szynszyli i 1 gniazdo angorów.

Dla powiatu malborskiego, który ma dobre warunki klimatyczne i terenowe, aby rozwinąć na szerszą skalę hodowlę zwierząt futerkowych , bardzo by się przydał na ten cel specjalny kredyt. Za parę lat moglibyśmy nosić ładne futra z Malborka – pisał dziennikarz.

Może to i lepiej, że nie powiódł się plan na stworzenie w powiecie malborskim zagłębia futrzarskiego, bo obecnie to branża w odwrocie.

76 lata temu wielu rolników zgłaszało się z zapytaniem, gdzie mogliby nabyć rasowe owce. Choć te zwierzęta bardziej kojarzą się z góralami, to przez całe wieki nie były obce żuławskim osadnikom. Hodowali oni owce zwane fagasami, jak mówiono o owcach żuławskich, należących do kolonistów holenderskich, którzy osiedlali się w widłach rzek Wisły i Nogatu.

Dwie dekady na Żuławach to jak cała epoka

Melioranci walczyli z zalanymi Żuławami do lipca 1948 r. Domy zostały zasiedlone, hektary żyznej ziemi rozdzielone. Tamta ciężka praca na roli przyniosła efekty. Dwie dekady później, w latach 60. ubiegłego wieku, to był już zupełnie inny świat.

Wysiłki, jakie zostały włożone w okresie minionych 20 lat w przywrócenie żyzności madom żuławskim, przyniosły wyniki. W pierwszych latach po wojnie na Żuławach zbierano 7,3 kwintala z ha czterech podstawowych zbóż, w tym pszenicy 8,4 kwintala, ziemniaków 96 kwintali, buraka cukrowego – 99 kwintali. Dzięki ofiarnej pracy rolników oraz wydatnej pomocy państwa, poziom produkcji rolnej zbliżył się wyników uzyskiwanych na tych terenach przed wojną – podkreślał Kazimierz Nowakowski, pierwszy sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR w Malborku.

Kwintale wyszły już z użycia. Aktualnie plony podaje się w decytonach; to też 100 kg.

O rolnikach z powiatu malborskiego uprawiających żuławską ziemię prasa pisała, jak o mistrzach sportu.
„Czy malborskie rolnictwo utrzyma się w ścisłej czołówce?” zastanawiał się autor tekstu w „Dzienniku Bałtyckim” ze stycznia 1968 r. A to dlatego, że w powiecie padały kolejne rekordy.

Myślę, że malborscy rolnicy nie wezmą mi za złe tego sportowego określenia, ale cóż – człek żyje w okresie olimpiadowym i tak jakoś powiedzenie „ścisła czołówka” przylgnęło na jakiś czas do niego. Trzeba zresztą przyznać, że rzeczywiście popisali się w tym roku gospodarczym malborczanie. W czterech zbożach uzyskano plon 33 kwintali z ha, w tym pszenicy 34,2 kwintala, plony buraka cukrowego 391 kwintali z ha, nasion oleistych 25,4 kwintala i siana łąkowego 57,6 kwintala – odnotowała autorka tekstu z „Dziennika Bałtyckiego” z początku 1968 r.

To, co działo się w tamtych czasach u sąsiadów doceniali "miastowi". Rolnictwu poświęcono spory rozdział w "Kronice miasta Malborka".

Edward Gierek wśród żniwiarzy w Lichnowach

Ta dobra passa rolników z powiatu malborskiego trwała przez lata. Miejscowe państwowe gospodarstwa rolne zdobywały nagrody w ogólnopolskim współzawodnictwie. Doceniane były także podmioty działające w otoczeniu rolnictwa. Po biednej, zjadanej przez myszy, krainie nie było już śladu.

Co więcej, w dobrym tonie było pokazać się z wiejskimi przodownikami. W połowie lat 70. ubiegłego wieku zaglądał tu Edward Gierek, pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR.
Podczas jednej z wizyt w dawnym województwie gdańskim zajechał do Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Lichnowach.
- Gości powitał przewodniczący spółdzielni Ambroży Rychlik, odznaczony z okazji 30-lecia PRL Sztandarem Pracy I klasy. Spółdzielnia uprawia 180 hektarów zbóż, w tym 158 hektarów pszenicy. Jeden z łanów tego zboża kosiły właśnie prowadzone przez Romana Taraskę, Franciszka Konkela, Jana Popielnika i Alfreda Kamińskiego kombajny. A. Rychlik zapoznał I sekretarza KC z aktualną sytuacją żniwną w spółdzielni i historią tego najstarszego w województwie gdańskim spółdzielczego przedsiębiorstwa rolnego. Założyło ją 13 rodzin reemigrantów z Francji. Dzisiaj na polach spółdzielni pracują ich synowie i córki – czytamy w relacji, która ukazała się na łamach „Dziennika Bałtyckiego” w sierpniu 1974 r.

Na ile była to wyreżyserowana sytuacja, tego nie wiadomo. Spotkanie ze żniwiarzami nie trwało długo, bo I sekretarz miał jeszcze w planie na ten dzień spotkanie z członkami Egzekutywy Komitetu Powiatowego PZPR w Malborku. Jak wyglądało spotkanie w polu opisał reporter „Dziennika Bałtyckiego”.

Po krótkiej gospodarskiej rozmowie E. Gierek podchodzi do grupy członków spółdzielni układających obok stertę słomy, wita się z nimi, dziękuje za ofiarną pracę przy zbiorach, życzy dobrych plonów i wysokiej dniówki obrachunkowej. I mówi: „Pracujecie dla dobra kraju i całego narodu, a zarazem dla siebie…” - czytamy w gazecie sprzed lat.

Dawne PGR, także te w przeszłości odznaczane i wyróżniane, wkrótce mogłyby obchodzić... 30-lecie nieistnienia, bo działały do końca 1993 r. Obecnie wiodącą rolę odgrywają na Żuławach gospodarstwa indywidualne.

Konstanty Ildefons Gałczyński odwiedził powojenny Malbork. S...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Tak żyło się na Żuławach ponad 70 lat temu. Pola były zalane, a plony niszczyła plaga myszy. Tak dziennikarze widzieli powiat dekady temu - Dziennik Bałtycki

Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto