Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paprodziad: Jestem szamanem, to duża odpowiedzialność [Rozmowa NaM]

Piotr Wróblewski
Paprodziad: Jestem szamanem, to duża odpowiedzialność [Rozmowa NaM]
Paprodziad: Jestem szamanem, to duża odpowiedzialność [Rozmowa NaM] Andrzej Muszyński
Włodek Dembkowski, znany też jako Paprodziad, jest wokalistą zespołów: Łąki Łan, November Project i Dziadów Kazimierskich. Opowiada nam o pozytywnej energii i muzyce, która może być terapią.

Kilka zespołów, festiwal, praca w ośrodku dla niepełnosprawnych. Trudno znaleźć na to wszystko czas?
Chyba nie jest tak ciężko, skoro tyle rzeczy mogę robić. Zawsze chciałem żyć tak, żeby nie zajmować się zbędnymi rzeczami.

Postrzegasz czas inaczej niż inni. Spotkaliśmy się o 14.44...
Korzystam z pełnej gamy dostępnych godzin. Poza tym, tak jest jakoś ciekawiej, bardziej twórczo. Niedawno wziąłem ślub, o godzinie 13.13.

Od 15 lat jesteś wokalistą Łąki Łan. Wasza trzecia płyta znacznie różniła się od poprzednich. Pojawił się utwór-manifest „Lovelock”. Teraz singel „Biont” też jest jasnym przesłaniem. Radykalizujecie się?
Ostatnio przypomniałem sobie tekst piosenki „Luźny Łan”, która dała nazwę zespołowi. „Wyjścia plan, z między ścian, na zielony łąki łan”. Zawsze była w nas chęć mówienia, skierowania uwagi na moc tkwiącą w przyrodzie i na jej tajemnice. Manifest gdzieś tkwił i dojrzewał.
Wszyscy w zespole w pewien sposób dojrzeliśmy – muzycznie i duchowo. Ja jestem odpowiedzialny za warstwę słowną i ideologiczną, dlatego w tekstach wytyczam kierunek oraz sprawiam, że Łąki Łan mają konkretną wizję i przekaz. Jestem z tego zadowolony, bo nie ukrywam, że brakuje mi we współczesnej sztuce konkretnych przekazów i wizji. Za dużo jest tego gadania, jaki ten świat jest słaby albo jak jest świetnie gdy się tylko imprezuje.

Na waszych koncertach wytwarza się wyjątkowa wspólnota między zespołem, a fanami.
Stwierdziłem, że skoro można dać z siebie coś dobrego, to trzeba to pielęgnować. Bardzo lubię przebywać z ludźmi. Mówią mi, że mam dziwny, pozytywny wpływ na innych. Dlatego powstał festiwal w Kazimierzu, który zrzesza nie tylko fanów, ale przede wszystkim przyjaciół. Są ci, którzy przez całą masę spotkań, stali się kimś więcej niż tylko sympatykami zespołu.

Wspomniałeś o festiwalu. Jak czujesz się po drugiej stronie sceny, jako organizator Kazimiernikejszyn?
To twardy orzech do zgryzienia. Gdybym wiedział, jak to będzie wyglądało, to bym się tego nie podjął. Na szczęście druga edycja festiwalu pozwoliła nam nieco stanąć na nogi. Teraz się cieszę. Trzeba jednak pamiętać, że jest to wspólne dzieło wielu ludzi: zarówno wykonawców, mieszkańców Kazimierza, jak i całej struktury organizacyjnej z Michałem Niewęgłowskim na czele. Sam na pewno nie dałbym rady.

Jako Dziady Kazimierskie śpiewasz, że „najlepiej jest w Kazimierzu”. W kawałku nagranym razem z ULH Banda usłyszymy z kolei, że „nie ma jak Ulrychów”. Czujesz się bardziej związany z Kazimierzem czy z Warszawą?
Kocham Warszawę. Jestem warszawiakiem z krwi i kości. Wychowywałem się na Woli, na Ulrychowie, na swego czasu bardzo niebezpiecznym, znanym z kartotek policyjnych, osiedlu. Dało mi to moc, żeby trwać w swojej paprodziadowej rzeczywistości. Wola otoczona laskiem na Kole, parkami i cmentarzami jest fajna, ale Kazimierz jest dla mnie bardziej naturalny. Los tak pokierował, że od czwartego roku życia zacząłem tam jeździć. W Kazimierzu zamiłowanie do natury i przyrody, które zaszczepił u mnie mój tata Wyrwidąb, mogły się w pełni objawić.

Wychowałeś się na blokowisku. Różniłeś się jednak wyglądem i zachowaniem od innych. Akceptowali Cię?
Zacząłem wyrastać i stałem się dla nich dziwny. Były z tego powodu turbulencje, momentami nie było łatwo. Jednak nie umiałem być kimś innym. Przetrwałem najgorsze chwile i okazało się, że moja dziwność nie była aż tak dziwna dla Ulrychowa. Z czasem polubiłem się ze wszystkimi. Wczoraj byłem u rodziny, która tam mieszka. Klimat jest dalej niezwykły. Gdybym urodzić się znowu gdzieś miał, tylko na Ulrychowie.

Twoja fascynacja dziwnymi miejscami przerodziła się w spacery organizowane pod nazwą Warszawska Turystyka Ekstremalna. Kilka lat temu było o was głośno, teraz mówi się trochę mniej. Spacerujecie dalej?
Mamy się całkiem nieźle. Co prawda wycieczki odbywają się rzadziej niż kiedyś, ale są bardziej „soczyste”. Staramy się spotkać tę nieznaną, tajemniczą Warszawę. Taką, której ludzie czasem się boją. Nie chcę jednak wszystkim mówić o tych miejscach, bo one później tracą swoją magiczną moc. Jak ktoś chce je poznać, to zapraszamy na nasze wycieczki. W internecie bez problemu znajdziecie nasz blog. W Kazimierzu też prowadzę coś podobnego, nazywa się to Klub Tomka Sawyera.

Jesteś przewodnikiem?
Tak, ale nieformalnym. Kiedyś miałem dużo czasu i szlajałem się swoimi ścieżkami. Dlatego znam to miasto dość dobrze. Mam parę szlagierowych szlaków, na które zabieram przyjezdnych. Ostatnio nauczyciele z Kazimierza poprosili mnie, żebym zabrał dzieciaki na taką nietypową wyprawę i trochę inaczej pokazał Warszawę.

Przeszkadza ci zabetonowana Warszawa?
No jasne, że mi przeszkadza. Nawet gdy pojawiają się nowe drzewa, zazwyczaj są to zmodyfikowane kreatury. Na odnowionej Świętokrzyskiej, w donicach-klocach rosną jakieś dziwne kikuty. W ogóle uważam, że filozofia miejska nie służy nam za bardzo. Ciężko tu żyć w harmonii z naturą.

Pewnie dlatego tak dobrze czujesz się w Kazimierzu
Na ryneczku w Kazimierzu mam nawet namiastkę miasta. Wystarczy jednak kilka minut i oddalam się do swojego Gangesu czy Kambodży.

Wróćmy do zespołu Łąki Łan. Kolejną płytę wydajecie etapami. Niedawno wyszedł singel „Biont”, kiedy możemy spodziewać się kolejnego?
Właśnie jesteśmy w trakcie nagrywania. Singiel wyjdzie jeszcze w tym roku. Na wiosnę będzie kolejny.

W jakim klimacie powstaną nowe utwory?
Stylistka będzie Łąkowa. Nie chcemy się do nikogo upodabniać. Jesteśmy sobą i myślę, że jest to nasza moc. Na pewno będzie pozytywne i energetyczne. Kolejna dawka Łan power.

Mówiłeś już kilka razy, że kwiatki, które sypiesz w trakcie koncertu pochodzą ze śmietników cmentarnych. Macie jeszcze inne rytuały przed koncertem?
Bardzo lubimy sport. Wozimy ze sobą zestaw do speedmintona, piłkę, stół do ping ponga. Wszelkiego rodzaju gry pozwalają nam się zrelaksować. Poza tym dużo żartujemy. Śmiejemy się z siebie nawzajem. Kiedyś The Beatles powiedzieli, że wytrzymują ze sobą, bo potrafią się z siebie nabijać.

Na koncertach emanujesz energią. Ludzie czekają na twoje słowa, reagują na gesty. Czujesz się szamanem?
Człowiek, na którym skupia się uwaga wielu ludzi, powinien coś z siebie dawać, inspirować. Jest w tym element szamaństwa, dlatego trzeba być odpowiedzialnym. Patrzeć jaką energią się emanuje. Staram się być na co dzień jak najlepszym człowiekiem, żeby móc się tym dzielić z innymi. Później, na koncertach to do mnie wraca i jest dla mnie budujące. Takie perpetuum mobile.

O tym, że lubisz pomagać ludziom świadczy November Project, w którym oprócz ciebie grają osoby niepełnosprawne.
Nasza najsłynniejsza piosenka „Safanduła” mówi o tym że każdy może pomagać i nie tylko, kiedy pokona swoje słabości. Nasz przekaz świetnie się sprawdził w programie Must be the Music, w którym doszliśmy do półfinału. Pytano nas, jak trudno jest być niepełnosprawnym, że pewnie jest trudno, smutno i ponuro a my cały czas żartowaliśmy. Pamiętam, że gdy wyszliśmy z transparentem „must be the luzik” komisja oszalała.

Z November Project graliśmy na dużych festiwalach. Choć członkowie zespołu niektóre swoje członki mają niepełnosprawne, płynie od nich niesamowita radość. Niejeden „pełnosprawny” może się od nich wiele nauczyć.

Czujesz się terapeutą dla tych ludzi?
Na pewno jest to terapia dla mnie. Im więcej konstruktywnych rzeczy robię, tym lepszym staje się człowiekiem. Powtarzając takie teksty jak: „pozytywną energią się dziel”, „miłością, nie zawiścią, empatią, nie egoizmem” kreuję wokół siebie bardzo sprzyjającą rzeczywistość. Teraz widzę, że wyciągnęło mnie to z wielu przykrych i niebezpiecznych momentów w moim życiu.

Muzykoterapia?
Kiedyś mi powiedział pewien człowiek, że rzucił antydepresanty po naszym koncercie. Często ludzie mówią, że są wzruszeni, uskrzydleni. Ostatnio Mariusz Kałamaga zaprosił nas na Zlot Superbohaterów w Bytomiu. Po jednej z piosenek popłakał się ze wzruszenia. Cieszę się, że to tak działa.

Występujesz w kilku projektach muzycznych. Jaką wartość ma dla Ciebie każdy z nich?
Każdy zespół w inny sposób przekazuje treści. Łąka tworzy swoją mitologię. Mówi własnym, dziwnym językiem, który często nie jest zrozumiały na pierwszy „rzut ucha”. November, poważne tematy opisuje w sposób dziecinnie prosty. Dziady śpiewają głównie o Kazimierzu Dolnym. Sławiąc piękno krajobrazu, uwrażliwiają na te klimaty. Tam najłatwiej poczuć i zrozumieć te łąkowo-novembrowo-dziadowskie wynurzenia. Warszawskie wibracje spalinowo-bilbordowe nieustannie próbują zakłócić ich odbiór ale tym bardziej warto próbować.


Jeśli jesteś zainteresowany patronatem naszemiasto.pl – napisz pod adres [email protected]
Jeśli chciałbyś zrobić projekt niestandardowy z naszemiasto.pl – napisz pod adres [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto