Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Opowieści historyka. Rozrywkowy Pruszcz lat 70. Fonoteki, koncerty - monotonia pruszczanom z pewnością nie groziła [ZDJĘCIA]

Danuta Strzelecka, Marek Kozlow
Fot. Własność: Zbiory prywatne Ryszard Mik
Kilka miesięcy temu historyk, Marek Kozłow przypomniał naszym czytelnikom, że lata 60. nie zawsze biły szarością. Jak mówi prezes Stowarzyszenia „Wczoraj, Dziś i Jutro” - następne dziesięciolecie rozpoczęło się z jeszcze większą ofertą dla odklejania się od monotonnej codzienności szkolno-fabrycznej. Pojawiły się wówczas nowe adresy i przez to też więcej możliwości do zabawy.

Klub M-6

- Pod koniec lat 60. powstało na wzgórzu nad ulicą Wojska Polskiego osiedle bloków, którym to nadano adres ulicy Obrońców Pokoju - zaczyna swą opowieść historyk. - Na skraju tego osiedla wybudowano parterowy pawilon, w którym działalność prowadził między innymi osiedlowy dom kultury. Tam właśnie na początku lat 70. zaczęła kręcić się grupa młodych entuzjastów najnowszych trendów muzycznych, która to z czasem zaczęła urządzać trochę inne potańcówki, niż dotychczas.

Zobacz: Rozrywkowe lata 60. w Pruszczu - opowieści historyka

Fonoteki
To hasło zdaje się być dziś bardzo egzotyczne, a wówczas było magnesem przyciągającym młodych pruszczan i nie tylko.

- Ryszard Mik, jeden z grupy organizującej taneczne soboty i niedziele wyjaśnia, że określenie fonoteka wzięło się z tego, że płyty gramofonowe, od których wzięła się późniejsza „dyskoteka”, były prawie że niedostępne - mówi Marek Kozłow.

- Grano początkowo z magnetofonów szpulowych i stąd nazwa. Wspomniana wcześniej grupa młodych, to przede wszystkim Andrzej Chrzanowski, Tadeusz Kijewicz, Ryszard Mik i Tadeusz Wójcik. Całość nadzorował początkowo Ryszard Karwan, a gdy przeszedł on do MDK-u, czwórka działała samodzielnie. Kierownikiem całego Klubu był wówczas Winicjusz Dembski. Grupa sama podzieliła między siebie zadania. Za muzykę odpowiedzialny był m.in. Andrzej Chrzanowski. Okazało się, że wykazywał on w tej specjalności niebywały talent.

Kiedyś, jak wspomina Ryszard Mik, trochę bez jego wiedzy, pozostali chłopacy zgłosili go do pomorskiego konkursu didżejów, gdzie wygrana oznaczała poprowadzenie większej imprezy muzycznej w Trójmieście, co oznaczało w zasadzie wejście do bardzo intratnego grona zawodowców. Andrzej Chrzanowski brawurowo przeszedł do decydującej rozgrywki, i tam dotknęło go „życie”. Postanowiono zwodować chłopaka z Pruszcza, odcinając mu w trakcie prezentacji prąd. Wygrać musiał ktoś inny. Sam zainteresowany w rozmowie nie wraca do tamtego zdarzenia, wspomniał mi tylko kiedyś, że kariera profesjonalnego didżeja przeszła mu koło nosa.

Historycy walczą o najstarszą stację paliw w Pruszczu Gd.

Imprezy były biletowane, więc chłopacy musieli też obstawiać wejście, zmieniając się często w tej niewdzięcznej roli.
- Wejście mieli tylko dorośli (choć imprezy były niekonsumpcyjne) i tego pilnowano z dużą starannością - snuje swą opowieść historyk. - Chociaż po osiedlu chodziły już i tak mityczne opowieści nastolatków o tym, jak to udawało się im wejść na fonotekę. Z czasem, gdy płyty winylowe stawały się coraz powszechniejsze, nazwa „fonoteka” ustąpiła coraz popularniejszej „dyskotece”. Fonoteka pruszczańska znana była z wysokiego poziomu muzycznego.

Wymieniona czwórka chłopaków bardzo starannie dobierała materiał, co pocztą pantoflową docierało także do Gdańska. Co prawda najczęstszymi gdańskimi gośćmi byli mieszkańcy południowych dzielnic; Oruni i Świętego Wojciecha, ale jak zapewniają Ryszard Mik i Andrzej Chrzanowski, brak wyszynku gwarantował pokojowy nastrój. Rozmówcy pytani o ingerencje „władz”, dotyczące rodzaju muzyki dobieranej na imprezy odpowiadali zgodnie, że takowej nie było. Jedynym ograniczeniem była dostępność nagrań, a w późniejszych latach płyt.

Imprezy taneczne odbywały się w soboty i niedziele w godzinach 18 do 22. Dawało to okazję wielu uczestnikom na zmianę adresu i udanie się do pobliskiej Rotundy na Dancing, tym razem już z konsumpcją.

Zobacz: Szpiegostwo w międzywojennym Pruszczu Gdańskim - opowieści historyka

Scena muzyczna M-6 to nie tylko fonoteki i dyskoteki. Organizowane były także koncerty.

- W tej niewielkiej, bo mieszczącej około 100 osób, sali koncertowały nie tylko liczące się zespoły i nazwiska polskiej sceny, takie jak, na samym początku Krzysztof Klenczon, ale także Wojciech Skowroński, a w późniejszych latach Cytrus, czy Wały Jagiellońskie, ale także liczące się zespoły z Czechosłowacji i Węgier - wylicza Marek Kozłow.

MDK i Rotunda grają nadal
Powstanie M-6 nie oznaczało upadku tych instytucji, lecz ich ciekawe uzupełnienie.
- MDK, po przyjściu Ryszarda Karwana, także objął trochę szerszy kurs rozrywkowy - mówi Marek Kozłow. - Potańcówki przy muzyce na żywo uzupełnione zostały o fonotekę. Fonoteka w MDK-u nie oznaczała dla M-6 konkurencji. Obydwa miejsca miały swoją publiczność. Czasami chodziło się na zmianę. Bywało tak, że gdy M-6 było pełne, szło się dalej szukać szczęścia w MDK-u.

MDK dysponował także innymi funduszami, stać ich było np. na sprowadzenie, jeszcze w lutym 70 roku... Czesława Niemena, którego koncert jeszcze latami wspominany był z rozrzewnieniem. W ogóle pruszczańskie sceny muzyczne miały szczęście; na początku lat 70. stałym gościem MDK-u był gdański zespól „Akcenty”, to znaczy nic innego jak pierwsza wersja KOMBI, ze Sławomirem Łosowskim.

Zobacz: Nauczyciele na Żulawach Gdańskich po II wojnie

Zmienili się także z czasem muzycy koncertujący na żywo do potańcówek. Miejsce wspomnianych w poprzednim artykule nazwisk, zajęli młodsi pruszczańscy muzycy.
- Przede wszystkim należy tu wspomnieć o takich osobach jak Stanisław Wyrembak, Roman Różycki i Zenom Miluski, tworzący formację „Stachy” - wymienia historyk. - Grali oni przede wszystkim w MDK-u, ale zdarzało im się grać także w Rotundzie. Z tym że, jak opowiadał mi Stanisław Wyrembak, na potańcówkach w MDK-u mogli grać mocniejsze rzeczy, jak Rolling Stones, Animals, Beatles, ale też bardziej rockowe kawałki Presleya, a w dancingowej atmosferze Rotundy bardziej na miejscu była Czerwone Gitary, Niebiesko-Czarni, czy też „wolniejszy” Presley.

„Zielony Non-Stop”
Chyba niewiele osób młodszego pokolenia ma świadomość innowacyjności i elitarności pruszczańskiej sceny muzycznej. - Na przełomie lat 60. i 70. rozpoczęła działalność otwarta scena „Zielony Non-Stop”. Zielony, bo na wolnym powietrzu. Scena umiejscowiona była na asfaltowym placu, gdzie zimą wylewano wówczas lodowisko, na tyłach CKiS-u. Formuła była otwarta, to znaczy mogli występować zarówno zawodowcy, jak i amatorzy. Przez kilka sezonów „Zielony Non-Stop” był obok sceny w Sopocie, jedynym tego rodzaju przybytkiem na całym Pomorzu! - zaznacza historyk.

A w Rotundzie dalej pląsy

Po odejściu, ze względów zawodowych i rodzinnych, pierwszego składu muzyków Rotundy, pojawiły się natychmiast nowe, już wyłącznie pruszczańskie nazwiska.
- Do stałych muzyków należeli; Tadeusz Rapińczuk, Ryszard Paź, czy Edward Ogrodowczyk. Czasami zmieniani byli przez członków zespołu „Stachy”, znanych ze sceny MDK-u. Jednak to ta pierwsza trójka kształtowała profil muzyczny restauracji - dodaje Marek Kozłow.

Tak jak w poprzedniej dekadzie Rotunda była już ustabilizowaną sceną dancingową. Bawiono się już nie dwa, lecz nawet trzy razy w tygodniu. Doszła środa. Podczas dancingu bufet restauracji funkcjonował normalnie, a ulubioną potrawą stawała się wieczorem pozycja „Wódka i piwo tylko do konsumpcji”. Rosły więc na stołach hałdy śledzików i kawałków sera, a z nimi czasami, rosło też napięcie. Szczególnie wtedy, gdy na zabawę wkraczały załogi zaprzyjaźnionych, południowych dzielnic Gdańska.

Zobacz: Spotkanie z autorami książki Pruszcz Gdański - miasto i powiat podczas II wojny światowej - ZDJĘCIA, WIDEO

- Stanisław Wyrembak wspomina, że milicja nie musiała być wzywana, oni sami wiedzieli, że co jakiś czas muszą się tam pojawić - dodaje historyk.

- Pan Stanisław, pytany o ewentualną cenzurę repertuarową, przypomniał sobie, że co prawda nie było takiej, ale zdarzało się, że obecni czasami na dancingach przedstawiciele władz miasta zabraniali grania niektórych tytułów podczas koncertów życzeń. Do takich należały „Czerwone maki” i „Sokoły”. Wiązało się to z pewnym ryzykiem niepożądanej reakcji bawiących się, gdyż jak wiadomo te tytuły stają się pożądane w odpowiednim już stanie upojenia.

Pod koniec lat 70. otwarto w Pruszczu kolejny adres, Restaurację u Jakuba, oczywiście z dancingami. - Ale jak zgodnie uznają wszyscy moi rozmówcy, był to zupełnie inny klimat - mówi Marek Kozłow. - Było tam znacznie drożej, a więc i publiczność była też inna. Do dobrego tonu należało wyprawienie wesela u Jakuba. Z czasem stała się ta restauracja pierwszym weselnym adresem miasta.

Zobacz: Spotkanie autorskie w bibliotece dot. książki Pruszcz Gdański - miasto i powiat w latach II wojny światowej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na pruszczgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto