Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Hobbit. Bitwa Pięciu Armii [RECENZJA]

Kinga Czernichowska
Za nami premiera filmu "Hobbit. Bitwa Pięciu Armii". Warto się wybrać, bo to już ostatnia okazja, by przenieść się do Śródziemia, ale uwaga - fani literatury Tolkiena mogą być rozczarowani.

Zobacz też: Ryszard Derdziński: Peter Jackson zasłużył na dobre słowo

Nie dlatego, że Peter Jackson urozmaicał swoje filmy postaciami, których u Tolkiena nigdy nie było (mam tu na myśli Tauriel - w tej roli Evangeline Lilly). Bez tych kreacji film mógłby stać się nudny. Nie dlatego, że krasnoludy wizualnie bardziej przypominają ludzkie aniżeli krasnoludzkie postacie. Dlaczego zatem niektórzy z kina wyjdą z niedosytem?

Powodów jest kilka. Przede wszystkim w tej części "Hobbita" dostrzegamy bardzo dużo patosu. Usprawiedliwieniem dla niego może być fakt, że to już ostatni powrót do Śródziemia. Jednak ów patos niejednokrotnie przeszkadza w odbiorze. Banalne dialogi o prawdziwej miłości i scena, w której Galadriela (Cate Blanchett) składa pocałunek na czole Gandalfa (Ian McKellen), a ten niczym Śpiąca Królewna odzyskuje przytomność, nie przekonują widza, który zna Petera Jacksona z filmów trzymających stale w napięciu. Tym razem tego napięcia zabrakło.

Można przymknąć oko na Legolasa, który walczy jak Superman - z każdej sytuacji wychodzi cało, bo łatwo zauważyć, że - podobnie jak miało to miejsce przy realizacji "Władcy Pierścieni" - sceny bitewne były nieraz kręcone z przymrużeniem oka.

Trudno jednak patrzeć pobłażliwie na liczne retrospekcje. Okazuje się, że wielu bohaterów nagle słyszy głosy z przeszłości, czyli czytaj: z dwóch poprzednich części filmu (o ile w przypadku Thorina ma to swoje uzasadnienie, o tyle w przypadku Gandalfa już nie). Wracamy też do wspomnień Bilba i moim zdaniem jest tego za dużo.

Trzecia część "Hobbita" można ocenić jako zdecydowanie gorszą od dwóch poprzednich. Nie znaczy to jednak, że nie warto iść na ten film do kina. Przeciwnie - warto, choćby dla doskonałej gry Martina Freemana, wcielającego się w rolę Bilba. To samo można zresztą powiedzieć o grze Richarda Armitage'a, wcielającego się w rolę Thorina. Warto także dlatego, że jet to już ostatnia okazja, by przenieść się do Śródziemia. Peterowi Jacksonowi mimo niedociągnięć widocznych w trzeciej części należy się dobre słowo i podziękowania za Tolkienowski świat, jaki nam przedstawił na dużym ekranie. Nie wiadomo, czy dane nam będzie zobaczyć "Sirmarilion", dopóki Warner Bros nie ma praw do ekranizacji powieści. Dlatego pamiętajcie, by nie przegapić ostatniej części "Hobbita".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto